Sylwia Chutnik

  • mikrofon

Na początek: W jaki sposób zdefiniowałaby Pani „pracę domową kobiet”?

Praca domowa kobiet to praca niestety niezarobkowa, ale praca, która polega na ogarnianiu przestrzeni domowej, zarówno jeśli chodzi o porządkowanie, czyszczenie, jak również wychowywanie, opiekę i tak naprawdę całą logistykę życia domowego, czy życia rodzinnego.

Fundacja Mama w 2009 roku zebrała listę prac domowych, które kobiety wykonują na co dzień w domu. Jaki był cel stworzenia takiej listy i czy jest coś, co Panią w niej zaskoczyło?

Było to profesjonalne badanie naukowe, nie statystyczne. Nie chcę powiedzieć zabawa, bo to brzmi niepoważnie, ale taka nasza propozycja, przede wszystkim refleksji, skierowana do samych kobiet. Głównym założeniem, czy celem, który chciałyśmy osiągnąć to przebudzenie kobiet, żeby same zadały sobie pytanie, co tak naprawdę robią w domu, kiedy mówią, że „nic nie robią, a siedzą”. Nie miało to formy terapeutycznej, ale w pewnym sensie tak się działo, co mogłyśmy wywnioskować z e-maili, zawierających listy czynności domowych. Chodziło nam o czynności wykonywane w domu, przy czym rozbijałyśmy je na ich jak największą ilość, czyli nie satysfakcjonowało nas to, że kobieta napisała, że robi pranie, tylko te wszystkie czynności, które się z tym wiążą. Niektóre z nich przy numerze 200 czy 250 zniechęcały się, tak naprawdę ich lista była nieskończenie długa. Przy okazji pojawiały się komentarze: „nie wiedziałam, że robię tyle rzeczy”. Zatem praca domowa dla nas samych nabrała realnych kształtów, Mogłyśmy pokazać sobie samym, a w drugim punkcie reszcie społeczeństwa, bo lista była publikowana, co się kryje pod pojęciem pracy domowej. Dodatkowym punktem listy czynności domowych, było zaznaczenie tych czynności, które wykonywane są nie tylko przez kobiety, ale też innych członków rodziny, przy czym zależało nam, żeby to nie był tylko partner czy mąż, ale żeby były to również dzieci. Niestety tych czynności „dzielonych”, albo tych wykonywanych wyłącznie przez innych członków rodziny, było bardzo, bardzo niewiele.

A Pani? Dopisałaby do niej coś jeszcze?

(śmiech) Chyba pojawiły się wszystkie możliwe czynności. Ja mówiąc szczerze nie mam teraz pomysłu, tak na szybko, żeby coś dopisać. Natomiast nie dostałyśmy żadnego spisu listy czynności domowych matek dzieci niepełnosprawnych, albo kobiet opiekującymi się niepełnosprawnymi czy chorymi rodzicami. Mam takie podejrzenie, że tych czynności byłoby jeszcze więcej i one różniłyby się od tych, które dostałyśmy w spisie podczas tego badania.

Fundacja Mama zauważa problem niedoceniania pracy domowej kobiet na gruncie społecznym i prawnym. Co według Pani należy zmienić w tych obszarach?

Przede wszystkim samo nasze nastawienie. Stąd kampania społeczna, która wytworzyła się w czasie całego projektu, czyli zarówno „Lista czynności domowych”, prowadzenie spotkań „Koła Gospodyń Miejskich”, ale również czynności, które złożyły się na przekazanie rekomendacji do polskiego rządu dotyczące zmian, również ustawowych, dotyczących sytuacji kobiet, które nie pracują zawodowo, a pracują w domu. Tu mogłabym wyszczególnić trzy obszary: ekonomię, edukację i coś co my nazwałyśmy w naszych rekomendacjach „sprawiedliwością społeczną” – kryje się za tym zarówno świadomość społeczna, walka ze społecznymi stereotypami dotyczącymi osób, które pracują w domu i nie zarabiają pieniędzy. Sprawiedliwość społeczna, tak naprawdę dotyka różnych grup społecznych, nie tylko chodzi tutaj o kobiety, matki, ale również o osoby starsze i dzieci.

Wspomniała Pani o tym, że Fundacja przekazała do Sejmu rekomendacje dla rządu dotyczące nieodpłatnej pracy kobiet. Czy coś więcej możemy się dowiedzieć na ich temat?

Treść tych rekomendacji jest na naszej stronie internetowej. Starałyśmy się je opisać o wiele bardziej radykalnie, ale niestety po konsultacjach m.in z panią Ireną Wójcicką, jak również profesor Małgorzatą Fuszarą czy Joanną Piotrowską, okazało się, że część naszych postulatów, czy pomysłów jest w pewnym sensie rewolucyjna, ale nie ma możliwości, żeby je wprowadzić w życie. Musiałyśmy z nich zrezygnować. Chodziło głównie o kwestie systemu emerytalnego w Polsce. Tak naprawdę trochę nas załamało to, że nasze pomysły nie mają racji bytu. Starałyśmy się, aby rekomendacje były w miarę konkretne i czytelne. Trzeba powiedzieć, że nie są one projektami ustaw. Tak naprawdę możemy tylko głos matek przekazać dalej do osób rządzących z prośbą, aby zebrał się zespół, który mógłby pracować nad projektami ustaw. Tak, aby kolejna rzecz nie trafiła do „zamrażarki”. Starałyśmy się wszystkie wątki zebrać w jedno, ale też sam temat przedstawić wielopoziomowo. To o czym mówiłam wcześniej, kwestia ekonomiczna, edukacyjna i sprawiedliwości społecznej, miały za zadanie wytłuścić o co nam chodzi w tych rekomendacjach.

Jaka była reakcja rządu? Jaki jest finał tych rekomendacji na dzień dzisiejszy?

SWspólnie z panem posłem Markiem Biernackim, naszym wysłannikiem w Sejmie, który popierał rekomendacje, zorganizowaliśmy w styczniu tego roku konferencję prasową w Sejmie, podczas których odczytałyśmy je i przekazałyśmy stronie rządzącej. Potem odezwał się do nas pan poseł Ludwik Dorn – to było dla nas też ciekawe – pokazało, które partie polityczne interesują się i zajmują pracą kobiet. Wspierała nas również pani Izabela Jaruga – Nowacka. W marcu, po konferencji „Polska dla rodziny. Rodzina dla Polski” rozmawialiśmy z panem posłem Ludwikiem Dornem, z panią Jolantą Fedak i wydawało się, że mamy wsparcie z zupełnie różnych partii politycznych i biegunów ideologicznych. Zależało nam, żeby działać pozapartyjnie, ale przyszedł 10 kwietnia… Od tamtej pory, trudno nam poruszyć jeszcze raz ten temat. Myślę, że rozwijał się on, też dlatego, że po przekazaniu rekomendacji do Sejmu w styczniu tego roku wiele mediów zajmowało się i interesowało tym tematem i siłą rzeczy problem nieodpłatnej pracy domowej kobiet wszedł do dyskusji. W Internecie wrzało, chodziłyśmy do mediów, telewizji; politycy zaczęli się tym zajmować, a potem nagle się to wszystko skończyło. Mam nadzieję, że odnowimy temat w październiku. Ruszamy z III edycją Koła Gospodyń Miejskich i znowu będziemy o tym mówiły, więc mam nadzieję, że uda nam się jeszcze raz ruszyć tą całą machinę.

Skąd pomysł na powołanie Koła Gospodyń Miejskich? Czemu ma on służyć?

Pomysł narodził się na I Kongresie Kobiet w 2009 roku, uczestniczyłam wtedy w panelu dotyczącym „Nieodpłatnej pracy domowej kobiet”, a wraz ze mną wiele innych kobiet m.in. przedstawiciele organizacji katolickich, feministycznych, prasy kobiecej. Podobało mi się to, w jakim kierunku rozwijała się ta dyskusja, że niezależnie od nastawienia ideologicznego, w którym mieści się obraz kobiety, jako obraz matki, tego kim ona powinna być, to gdzieś tam z tyłu było widoczne i słyszalne, że wszyscy zgadzają się z tym, że trzeba coś zrobić z problemem kobiet, które po latach pracy niedocenionej społecznie i ekonomicznie, zostają praktycznie bez emerytur. Pamiętam, że rozmawiałyśmy również w marcu tego roku z panią Joanną Krupską, przewodniczącą Związku Dużych Rodzin „Trzy Plus”, która mówiła, że trzeba zająć się też ustawodawstwem dotyczącym wdów, które zostają z dziećmi, a które nie pracowały zawodowo. W kwietniu zginął jej mąż, więc takie problemy bardzo szybko nabierają realnych kształtów. Wracając do Koła, dzięki takim rozmowom z różnymi osobami z różnych środowisk zobaczyłyśmy, że to problem, który jest zupełnie nieprzegadany. Jeden z tych tematów, na który kobiety rozmawiają między sobą skarżąc się, że one już nie mogą gotować kolejnego obiadu, że chciałyby iść do pracy, a może nie chcą iść do pracy, ale czują się niedocenione itd. Pomyślałyśmy, że dobrze byłoby przestać gadać we własnym gronie i zacząć coś z tym robić. Nie tylko marudzić, że gospodyniom domowym może być źle, ale również starać się dążyć do partnerskiego związku i partnerskiej rodziny, takiej gdzie dzieci włączone są w dbanie o dom i rodzinę. Pomyślałyśmy, że dobrze będzie stworzyć takie miejsce dla kobiet, gdzie będą mogły szczerze porozmawiać o sobie jako o gospodyniach domowych właśnie i nauczyć się rozmawiać o tym z pozostałymi członkami rodziny z pomocą psychologów, mediatorów rodzinnych. Po to, aby mogły swoją frustrację, która też się czasem pojawia, przekuć na coś pozytywnego.

Czy Koło Gospodyń Miejskich cieszy się zainteresowaniem kobiet? I czy są zgłoszenia już teraz na kolejną edycję?

Jeszcze nie ma zgłoszeń, bo jeszcze nie wystartowałyśmy z rekrutacją. Natomiast poprzednie edycje cieszyły się bardzo dużym powodzeniem i zainteresowaniem. Mogłyśmy przyjąć maksymalnie 10 osób do takiej grupy. Przy pierwszej rekrutacji było sto osób chętnych, przyjęłyśmy dziesięć. Kobietom na tyle podobały się te zajęcia, że po przekazaniu rekomendacji do sejmu, postanowiły spotykać się nadal i rozmawiać o swoich problemach. Potem już były regularne spotkania, takie „mamowe”, wśród gospodyń domowych. Druga edycja również cieszyła się dużą popularnością. To był czas, kiedy sporo mówiłyśmy o pracy domowej kobiet w mediach. Teraz od października ruszamy z trzecią edycją i mamy nadzieję, że ponownie odniesie sukces.

Czy panie z innych miast podchwyciły inicjatywę i tworzą własne koła?

Nic na ten temat nie wiem. Być może, że podchwyciły, mam taka nadzieję. Natomiast wiem, że kobiety w „Klubach Mam” które powstają coraz częściej w Polsce, rozmawiają o swojej roli w domu, o swojej pracy z dziećmi, mężem i całym gospodarstwem domowym. Wiem, że jest to temat, który coraz częściej pojawia się w rozmowie między kobietami.

„Radykalna gospodyni domowa”- to określenie, którym często się Pani posługuje, co należy przez nie rozumieć?

Oczywiście to jest żart, ale z drugiej strony ponieważ często się nim posługuję, ludzie zaczęli dopytywać, co to tak naprawdę znaczy. Zawsze jest to pretekst do tego, żeby powiedzieć o sytuacji gospodyń domowych. A radykalna dlatego, że z jednej strony wkurza mnie ta sytuacja, ale z drugiej jestem świadoma tego, co się za tym kryje. Jako osoba, która zajmuje się domem i życiem zawodowym, wiem jak trudno pogodzić te dwie sfery, dlatego jestem bardziej uwrażliwiona na kwestie równego podziały obowiązków. Radykalna – dlatego, że dobrze, aby ta sytuacja już się zmieniła.

Co Pani myśli o takich programach jak „Perfekcyjna Pani domu” emitowanych w stacji TVN Style?

Ja to uwielbiam, uwielbiam…(śmiech). Ja myślę, że dobrze byłoby zrobić taki polski format, który byłby czymś takim, co my próbujemy robić w Kole Gospodyń Miejskich, mianowicie włączeniem mężczyzn do dbania o dom. Bardzo bym chciała, żeby był taki program w Polsce, który ratowałby małżeństwa na skraju frustracji, tylko dlatego, że ktoś nie posprzątał albo nie pozmywał po sobie. Potrzeba bardzo łatwych narzędzi, które można wprowadzić w swojej rodzinie, aby zaprzestać tej odwiecznej walki, kto po kim posprzątał, tak żeby rodziny mogły nauczyć się wspólnie dzielić obowiązkami domowymi.

Dlaczego nie ma programów poświęconych „Perfekcyjnemu Panu domu”, który to stanąłby w opozycji do lansowanych stereotypów?

To jest oczywiste, jeśli zobaczymy na badania choćby dr Danuty Duch- Krzystoszek czy zespołu pod kierunkiem prof. Anny Titkow, które prowadzą raz do roku badania o „Nieodpłatnej pracy domowej kobiet w Polsce”, możemy zobaczyć, że niewielki procent mężczyzn partycypuje w prawach domowych i opiekuńczych. To się zmienia, ale bardzo powoli. Myślę, że zbyt mało jest odważnych stacji, które mogłyby produkować programy obalające stereotypy płciowe i społeczne.

Kobiety chcą być „super” na wielu polach. Skąd bierze się obecnie presja, że kobieta powinna być najlepsza w każdej pełnionej przez siebie roli? Czy jest w tym coś złego i czy może stać się niebezpieczne?

Bardzo dużo ma tutaj wspólnego mit „super kobiety”, który jest popkulturowym mitem. Nie mówię tutaj o „superwoman” z komiksu, tylko raczej o kobiecie, która jest w stanie, spełniać kilka ról na raz, co w praktyce oczywiście nie jest możliwe. W pismach możemy znaleźć pełno wykluczających się porad, gdzie z jednej strony proponuje się kobietom dbanie o siebie do granic możliwości finansowych i czasowych, radzi się im jak wspaniale wychowywać dzieci, jak mieć swoje własne pasje, być atrakcyjną w łóżku, ale również jak być doskonałą pracownicą, jak się pięknie ubrać. I tak naprawdę można by tę wyliczankę jeszcze kontynuować, ale efekt jest taki, że kobieta już sama nie wie kim ma być tak naprawdę: czy ma mieć pomalowane paznokcie czy lepiej powinna wysłać dziecko na lekcje muzyki. To rodzi frustracje. Najgorsze, że te rady podawane są w nieznoszącym sprzeciwu tonie i to może spowodować, że kobieta czuje się w pułapce „supernowości”, a dodatkowo kiedy staje się matką i jest to dla niej dodatkowe doświadczenie życiowe, to już zupełnie czuje się zagubiona między radami kobiet w swojej rodzinie, radami obcych ludzi przy piaskownicy i kolorowych pism. Wtedy naprawdę przestaje już wierzyć sama sobie i swojemu instynktowi, a zaczyna popadać w panikę informacyjną.

Czy pani zdaniem można pogodzić dwa światy: prywatny i zawodowy, unikając konfliktu ról? W jaki sposób? Dla większości kobiet to bardzo trudne.

Trzeba pogodzić ten świat i trzeba sobie jakoś z tym poradzić. To jest jak taniec na linie, nieustające kombinowanie i rozdarte serce mamy, gdzie z jednej strony chciałoby się spędzać czas z dzieckiem, najlepiej aktywnie, ekscytująco, wspaniale, a z drugiej strony chciałoby się też realizować siebie, być niezależną ekonomicznie. To są rzeczy, które bardzo trudno pogodzić. Można oczywiście wypracować sobie w głowie taki świat i w miarę przyzwyczaić do niego członków rodziny. Najlepiej jak ma się jeszcze wsparcie u swojego partnera. Rzeczywiście jest to bardzo trudne, nie mam na to złotej rady, bo sama mam teraz te same trudności, więc nie będę się mądrzyła. Nie ma jednego rozwiązania, ale na pewno jest to rzecz, którą trzeba sobie gdzieś tam w głowie przerobić i na pewno jej nie zostawiać samej sobie.

Będąc małą dziewczynką często miałam pretensje do swojego starszego brata o to, że to ja muszę pomóc mamie w zmywaniu naczyń czy przygotowaniu kolacji a on nie. Wtedy odpowiadał: „To idź pomóc tacie reperować samochód.”, a faktycznie robili to godzinami. Teraz, kiedy o tym myślę to muszę przyznać mu rację – są czynności, których ja nie wykonam, bo np. wymagają dużej siły fizycznej. Być może przesiąkłam już stereotypami, ale czy nie jest to właśnie naturalny podział ról i obowiązków – jedne są przeznaczone dla kobiet a inne dla mężczyzn?

Przestałam wierzyć w naturalność, ponieważ socjalizacja jest tak głęboko wcześnie u nas zakorzeniona, że już trzyletnie dzieci wiedzą, że kolor różowy jest dla dziewczyn, a niebieski dla chłopców. Naprawdę nie sądzę, żeby były jakieś badania naukowe, które poparłyby tezę, że to jest naturalne. Tych rzeczy jest naprawdę sporo. Nie każdy będzie interesował się samochodem czy karmnikiem dla ptaków, ale naprawdę wszyscy muszą interesować się brudnymi skarpetkami i zlewem pełnym garów, bo wszyscy z tego korzystają i wszyscy robią ten bałagan. To nie chodzi o tworzenie nowych rzeczy, tylko chodzi o ogarnianie przestrzeni. Ten podział między budowaniem, reperowaniem czegoś jako domena męska i sprzątaniem po tym wszystkim i lataniem ze ścierka, jako domena kobieca, to jest rzecz do której przywykliśmy i trudno sobie wyobrazić, że teraz dziewczyna będzie szła do garażu. Nie o to chodzi, żeby niczym w sitcomach, zamieniać się rolami, żeby było śmiesznie. Tylko naprawdę nie sądzę, żeby kobiety miały jakiś specjalny gen odpowiedzialny za sprzątanie domu, a mężczyźni byli go pozbawieni. Naprawdę, nie wierzę w to. Każdy podział ról powinien przebiegać w ten sposób, że obie strony są usatysfakcjonowane. Jeżeli okaże się, że ja nienawidzę ścierać kurzy a mój partner będzie to uwielbiał, to niech on to robi. Natomiast z praktyki niestety wiem, a wyszło to przy okazji Koła Gospodyń Miejskich, że kobiety deklaratywnie mówią, że ich związek jest partnerski, ale w praktyce, kiedy zrobią sobie listę czynności domowych, okazuje się, że to one i tak robią trzy czwarte pracy, a jak on już wyniesie śmieci, bo po prostu mu stękamy nad głową no to wtedy jest partnerski związek, bo przecież „sprząta”, prawda? Bardzo często jest też tak, że od mężczyzn wymaga się bardzo mało i traktuje się ich kompletnie jak dzieciaki, gdzie standardy i oczekiwania zaniżone są do minimum. No i oni doskonale czują się w roli osób niepełnosprawnych i to jest zadziwiające. Myślę, że to, jak kto podzieli się obowiązkami, jest prywatną sprawą każdej rodziny, czy związku, ale dobrze żeby ten podział był. Niech on sobie przebiega na linii stereotypowej, ale niech ten mężczyzna coś robi.

Istnieją przypadki kiedy kobieta czuje się szczęśliwa i spełniona w roli ,,pani domu”. Słyszy, jednak komunikaty z zewnątrz, że jej praca jest gorsza od pracy zawodowej. Czy nie jest to generowanie negatywnych emocji mające na celu zmianę stanowiska takiej osoby? Czy jest to potrzebne?

Myślę, że powoli jest taka emancypacja „kur domowych”, to znaczy kobiet, które świadomie godzą się na to, że nie pracują zawodowo, ale spełniają się jako gospodynie i jako matki. Absolutnie nic mi do tego, ani nikomu nie powinno być nic do tego. Czy to będzie singielka, czy kobieta z ósemką dzieci, najważniejsze, żeby robiła, to na co ma ochotę i zgadzała się z tym, a nie była na siłę wkładana w jakiś wzorzec. Bardzo nie lubię takich sytuacji, kiedy kobiety stawia się przeciwko kobietom, pokazuje się jakąś mityczną bizneswoman, która ma być lepsza niż gospodyni domowa, albo odwrotnie, gospodynię domową, która ma być bardziej wartościowa niż kobieta, która spełnia się w pracy zawodowej. Jakby dla każdego coś miłego i nie chodzi, żeby teraz wybrać jedyny słuszny model dla kobiet XXI wieku, tylko o to żeby dać im takie możliwości i nie deprecjonować ich pracy niezależnie od tego jaka ona jest. Myślę, że tutaj stereotypy są po obu stronach, jeśli kobieta jest bardzo aktywna zawodowo, to zawsze jest coś nie tak, bo mówi się, że nie ma czasu dla dzieci, albo nawet nie ma czasu, żeby urodzić te dzieci. Natomiast jeżeli kobieta podejmuję decyzję zostania w domu i pracy tej nieodpłatnej na rzecz rodziny, to wówczas nazywana jest kocmołuchem i osobą, która nie jest w stanie oderwać się od codzienności. Chodzi o to, żeby walczyć ze stereotypami po obu stronach.

Powiedziała Pani w jednym z wywiadów, że stawia Pani kobiety „na równi z marginesem społeczeństwa czy kultury”. To dość radykalne stwierdzenie. Jak należy je rozumieć?

Należy rozumieć je w ten sposób, że bardzo często radykalne stwierdzenia, stwarzają pole, czy przestrzeń do refleksji, bo ktoś, albo się oburzy, albo przytaknie i już zaczyna się dyskusja. Ten margines społeczeństwa to fakt, że kobiety cały czas są pomijane. W expose naszego nowego prezydenta czy w planach „Polska 2030”, prawie nie ma słowa o kobietach. Nie wiem, czy wydaje się, że skoro to są męskie słowa, to są one uniwersalne, ale specyfika problemów kobiet czy rodziny, czy dzieci, jest taka, że wymaga odrębnych ustaw, pomysłów, praw. Przykładem może być polityka, tak zwana „rodzinna” w Polsce, wszyscy mówią, że jest, a ja jej jakoś od wielu lat nie widzę. To jest sytuacja w której należałoby zmienić ustawy, albo tak je ze sobą powiązać, żeby w różnych resortach pojawiły się pomysły jak pomóc rodzinom. Tego nie ma, są rzucane jakieś pojedyncze ustawy, pomysły, które potem nic nie zmieniają np. becikowe. Dlatego twierdzę, że kobiety, są zawsze gdzieś tam na marginesie, jako taki „michałek” czy ciekawostka. Zawsze są jakieś niesamowicie ważne, ważniejsze sprawy, a ta sytuacja trwa już zbyt długo i dobrze byłoby ją zmienić.

Skoro to głównie mężczyźni nadal decydują o naszym życiu społecznym, ustawodawstwie to, czy nie sądzi Pani, że więcej działań, propagujących poprawę sytuacji kobiet, powinno być kierowanych właśnie do mężczyzn? Nie tylko takie, które uczą jak zostać „super tatą”, ale też „super mężem”, „super gospodarzem”, „super partnerem”. Może wówczas także mężczyźni upomnieli by się o nas i nasze prawa?

Myślę, że tak. Natomiast nie wierzę w sytuację, że środowiska kobiece, czy feministyczne miałyby teraz organizować cykle warsztatów dla mężczyzn. Dopóki oni sami nie zobaczą problemu, który ich samych „upupia” i frustruje, dopóki oni sami nie przebudzą się i nie wezmą za siebie, to my rewolucji za nich nie zrobimy. Powinny być takie programy, ale to oni sami muszą wziąć się w garść. Mam dosyć już czytania artykułów o „kryzysie męskości”, że oni już są tacy biedni, nie wiedzą, czy mają nas przepuścić przez drzwi, czy nie, co my chcemy od nich, a czego nie? Prawda jest taka, że emancypacja kobiet trwa już od wielu lat i my naprawdę jesteśmy dwa kroki przed nimi i dobrze byłoby, żeby się też trochę ogarnęli. Powoli dzieje się tak z ojcostwem i jest to ciekawy proces. Powoli, ale idzie do przodu. Mężczyźni zaczęli myśleć sobie: „Zaraz, zaraz, ale jestem ojcem, mam obowiązki mam prawa, chcę się zastanawiać nad tym jaką rolę pełnię w mojej rodzinie, dla mojego dziecka w społeczeństwie.” Tutaj te zmiany są i mam nadzieję, że przyspieszą się i wejdą w życie.

Co jest Pani marzeniem?

Zawodowym, czy w ogóle?

W ogóle.

Bardzo bym chciała, żeby nasza Fundacja nie musiała zajmować się już problemami, tylko zaczęła afirmować. Żebyśmy zaczęły zajmować się miłymi tematami. Chciałabym, żeby dziewczyny wiedziały czego chcą od życia i miały scenariusz dla siebie. Żeby miały, taki moment w którym będą mogły poczuć się szczęśliwe.

Piękne marzenie, oby się ziściło. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Rozmawiała: Anna Stróżek

Sylwia Chutnik – prezeska Fundacji MaMa, pisarka (Kieszonkowy Atlas Kobiet, Dzidzia), Radykalna Gospodyni Domowa.